Tata Kevina – hołd

Tata Kevina – hołd

Dziś Dzień Ojca. Z tej okazji chcielibyśmy oddać sprawiedliwość postaci z filmu, który jak mało która familijna komedia przykuwa co roku miliony Polaków do ekranów telewizorów. „Last Minute” Patryka Vegi to uniwersalna opowieść… żart, oczywiście chodzi o „Kevina samego domu”. My mamy spory problem z tym filmem, a właściwie z tym, jak jest odbierany. Choć oczywiście niezmiernie nas cieszy oglądanie w kółko dorosłych mężczyzn sprowadzonych do roli Toma i Jerry’ego, uczących nasze dzieci po raz kolejny, że przemoc fizyczna jest odpowiedzią na wszystkie problemy (a nie np. rozmowa z policją, pójście do nauczyciela, czy rodziców znajomych z klasy, bo serio: Kevin w całej okolicy nie zna ani jednej dorosłej osoby, która mogłaby mu pomóc? W kościele był pierwszy raz? Nie poszedł do znajomego sklepu? Woźny w zamkniętej na święta szkole naprawdę pomógłby mu zadzwonić do opieki społecznej), to jednak nie możemy nie zwrócić uwagi na rolę ojca w tym filmie. Wszyscy skupiają się na biednym chłopcu, który przez własną głupotę oraz brak umiejętności interpersonalnych został sam w domu oraz na jego matce, która w jakiejś idiotycznej pogoni próbuje do swojego dziecka wrócić. Natomiast niewielu zwraca uwagę na cichego, skromnego i prawdziwego bohatera tego filmu: ojca Kevina.

 

Po pierwsze – przyjrzyjmy się faktom. Peter McCallister musi zarabiać bardzo dużo pieniędzy, skoro stać go na taki dom ORAZ wakacje dla całej rodziny we Francji (nas nie stać ani na jedno, ani na drugie, a urabiamy sobie ręce po łokcie). Do tego ma mnóstwo dzieci i nie zwariował – jesteśmy tego pewni, bo w filmie widać piwnicę tego domu i Kevin nie znajduje tam nic podejrzanego. Ma też, jak na tę liczebność, całkiem przyzwoite relacje z dziećmi. Nie widać na nikim śladów przemocy. OK, Pete krzyknie od czasu do czasu albo zamknie na strychu, ale kto by na jego miejscu tego nie zrobił?

 

Poza tym, kiedy okazuje się, że doszło do tego nieszczęsnego nieporozumienia, zachowuje względny spokój. Podczas gdy Kate McCallister mdleje, on pilnuje, aby nie zginęło więcej dzieci. Kiedy ona miota się grożąc obsłudze lotniska, on zabiera resztę rodziny do hotelu. Bohater! Przecież ta matka kolejno porzuca w filmie wszystkie swoje dzieci i to na dwóch kontynentach! Nie zadbała nawet o podstawowe bezpieczeństwo tych, które znalazły się z nią w obcym kulturowo środowisku. On natomiast, jak bramkarz o stalowych nerwach, świadomy sytuacji, w pierwszej kolejności na postanowił upewnić się, że ewentualny bilans zaginionych potomków zamknie się na jednym.

 

Kiedy jego małżonka udaje się w niebezpieczną podróż z nieznanymi ludźmi (kto by wszedł do busa, którym podróżują muzycy? Przecież to jest gotowy scenariusz na horror! Nota bene ledwie rok później „ratujący” ją z opresji John Candy zagrał osobę zamieszaną w zabójstwo Kennedy’ego) on po prostu czeka na samolot do domu. Czy zrzyma się, że oto traci zasłużone wakacje? Że wyrzuca właśnie w błoto tak ciężko zarobione pieniądze? Nie! Znosi swój z los z godnością i dostojeństwem wartymi lepszej sprawy. I wiecie co? Dociera na miejsce dosłownie pięć minut po żonie. Pięć minut. Przywozi całą rodzinę. Nikogo z Paryża nie zapomina (swoją drogą, to byłby lepszy pomysł na sequel). Ale kto jest bohaterem? Komu w tle gra ckliwa muzyka? Oczywiście Kate i Kevinowi, ponieważ utrzymywanie rodziny, zachowanie rozsądku i unikanie paniki nie są cnotami, które szczególnie ceni się w Hollywood.

 

Jak można tego nie zauważyć? W tej idiotycznej komedii pomyłek najbardziej poszkodowany jest właśnie Peter. Wielka w tym wina reżysera, który ewidentnie poświęca mu zbyt mało ekranowego czasu. Oświecenie przyjdzie później. Chris Columbus w końcu zrozumie, że relacja ojca z dziećmi jest ważna, tak ważna, że w jej imię dorosły facet może przebierać się za pucułowatą staruszkę w „Pani Doubtfire”. A karą niech będzie to, że na zawsze będzie miał w filmografii “Pixele”. Karma wraca.

 

Podsumowując, nie możemy pozbyć się wrażenia, że w tej historii tata zostaje pokrzywdzony. A szkoda. Może film o Kevinie ORAZ o Peterze byłby inny, nudniejszy, mniej zwariowany, ale czy to źle? Czy ojcowie w filmach familijnych nie zasługują na normalność? Czy skazani są na śmieszność, marginalizację lub śmierć? Te pytania kierujemy do czytających te słowa reżyserów i reżyserek – zróbcie coś z tym. Tata Kevina też może być bohaterem.

 

O ojcu z “Bethoveena” nawet nie będziemy wspominać. Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Ojca, panowie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *